Muzyka

Hej!!!

Sprawiedliwość nie oznacza, że wszyscy dostają to samo. Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują.
~Rick Riordan
~

Life is not fair.

Prolog

Obóz Herosów, Domek Hadesa, trzy miesiące po pokonaniu Gai.
Nico.

Leżałem bezczynnie w mojej prywatnej wampirzej trumnie. Wystrój tego miejsca był nie do wytrzymania. Zgadzam się, może i miałem czasami problemy ze słońcem i byłem "odrobinę" zbyt blady, ale nie byłem wampirem! Mimo to postanowiłem okazać łaskę tym którzy na wpadli na ten "genialny" pomysł, nie żebym wiedział kto to był. 
Było jeszcze dość ciemno, śniadanie miałoby się odbyć dopiero za jakieś półtora godziny. Powoli podniosłem się i ruszyłem w kierunku łazienki. Po szybkim prysznicu i założeniu czarny jeansów i bluzy z kapturem. Był początek listopada, i nawet magiczne blokady w Obozie Półkrwi nie zatrzymywały chłodu. Powoli wyszedłem z domku, ruszając w stronę lasu. Poczułem, że coś mnie ciągnie w jego głąb. nie byłem pewny co takiego. Nie mając nic do stracenia, poddałem się nienamacalnej sile.
Docierając do strumyka, przy którym odbywają się obozowe gry o sztandar, wyczułem za sobą ruch. Zanim zdążyłem zareagować zostałem powalony na ziemię. Padłem na plecy, kompletnie bezradny, nie mogąc używać mocy, nie będąc w stanie dosięgnąć miecza. Górował nade mną ciemny kształt. Śmiertelny cios na który czekałem nadszedł inaczej niż się go spodziewałem. Był odrobinę… gąbczasty, śliski, nieprzyjemnie ciepły i okazał się być zadany językiem.
- Pani O’Leary! – zawołałem – Co ty wyprawiasz?
Piekielna ogarczyca, zaszczekała donośnie i polizała mnie po twarzy kolejny raz. Pozwoliłem jej jeszcze chwilę nacieszyć się tą chwilą. Po chwili podniosłem się i spróbowałem wytrzeć twarz.
- Echem! – tuż za mną ktoś odkaszlnął. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem swojego ojca. Pan Umarłych miał na sobie elegancki czarny garnitur, z koszulą i krawatem w odrobinę jaśniejszych tonach. Tkanina, jak zwykle, wyglądała jak utkana z dusz, które tylko czekają by się wyrwać.
- Ojcze. – wyprostowałem się i spojrzałem na boga z powagą. – Czyżbyś odświeżył swoją garderobę? 
Hases uśmiechnął się półgębkiem.
- Owszem. W rzeczy samej, postanowiłem odświeżyć nieco mój wizerunek.
- Szkoda, zaczynałem lubić habity. – odpowiedziałem mu.
- Jeśli tak ci się podobają, noś je do woli. – jego twarz spoważniała. – Nie przybyłem tu by rozmawiać o preferencjach odzieżowych. Wracam właśnie z pewnej narady na Olimpie. – ojciec podszedł bliżej. Dzielił nas jakiś metr, pomiędzy nami znajdował się tylko wielki psi łeb, żebrzący o pieszczoty. – Część rozmowy dotyczyła Ciebie.
- Co? Mnie? Dlaczego? – odrobinę spanikowałem. Jeśli bogowie naradzają się na twój temat, to raczej nie dotyczy to pomysłów na prezenty urodzinowe.
- Nie musisz się martwić. – odpowiedział swoim łagodnie monotonnym głosem. – Po długich ustaleniach bogowie przytaknęli mojej propozycji. Jeśli mój plan się powiedzie, to na jednym ogniu zostanie upieczonych kilka pieczeni. Zauważyłem już dawno twoje problemu z mrokiem, masz potencjał i dużo talentów, lecz nie potrafisz z nich korzystać, a mnie udało się znaleźć kogoś kto jest w stanie ci w tym pomóc.
Pomóc mi? Jak? Kto?

- Nie czas się nad tym rozwodzić. Wyślę cię do Wenecji, czekać tam będzie ktoś, kto opanował mrok w imponującym stopniu, i jest gotowy przekazać ci swoją wiedzę i doświadczenie. Wrócicie razem do Obozu, stawicie się na zebraniu rady w przesilenie zimowe, ty pokażesz mi czego się nauczyłem, a... – Hades przerwał na chwilę swój wywód. – o reszcie spraw nie musisz wiedzieć. Teraz wróć do siebie, przygotuj się, przekaż wieści komu trzeba, a gdy będziesz gotowy użyj tego – podał mi wypolerowany kawałem obsydianu, przypominający perłę. – Pomysł poddał mi Posejdon, trzeba mu przyznać to nawet sprytne. Będziesz musiał zgnieść ją stopą i myśleć o… O… Hmm – zastanawiał się przez chwilę. – Myśl o La Casa Nera w Wenecji.  

Wenecja. La Casa Nera. W tym samym czasie.
Martina.

Znajdowałam się w dość sporym salonie, ściany pomieszczenia były pomalowane granitową farbą. Wzdłuż nich stały mahoniowe komody, a w centrum stał pasujący stół i krzesła. Gdybym nie była zaaferowana całą tą sprawą o magii, podziwiałabym i adorowała piękno niesławnego La Casa Nera. Nie mając na to czasu, postanowiłam zostawić to sobie na później, kiedy już uporałabym się z najważniejszymi sprawami.
- Wiedziałam, że będzie ci się podobać. – Spojrzałam na piękną kobietę stojącą u mego boku. – Znam gust mojej ulubionej córki.
Moja matka, wielka bogini, Pani Magii i Mgły, Mroku i Widm, Czarów i Rozdroży. Wilka Hekate.
- Więc jestem twoją ulubienicą? Myślałam, że wygryzła mnie tamta dziewczyna z przepowiedni, no wiesz ta której pożyczyłaś swojego skunksa. – powiedziałam w lekkim przekąsem.
- Nie mieszajmy do tego pupili. – spojrzała wymownie na towarzyszące mi psy. Szakala i labradorkę. Moich małych sługusów, wyjaśnię kiedy indziej. – Jestem jednak pewna, że Argea i Aker pomogą ci się tu urządzić na tych parę tygodni. Nawet nie wiesz co przeżyłam starając się o to miejsce. Triptolemos odpuścił dopiero gdy wspomogła mnie Demeter.
Bogini przemawiała żywo, z jej charyzmą i pewnością siebie. Zawsze ukazywała mi się w ten sam sposób, kobieta o pięknych miodowo karmelowych włosach i cudownych niebieskich oczach. Właśnie te cechy jej zawdzięczam, to i szerokie biodra. Wychowywała mnie babka Egipcjanka, jej krajanek bogowie nie obdarzyli takimi krągłościami. Hekate podeszła do mnie bliżej i dotknęła mojego policzka. Zadziwiające jest jak przywiązała się do dziewczyny półkrwi, choć miała na to XXII wieki, więc…
- Wiesz, – odezwała się – możesz jeszcze przyjąć tą drugą propozycję. Miałybyśmy wieczność, znalazł by się dla ciebie jakiś przymiot.
- Wybacz matko, – odpowiedziałam. – ale nie chcę nieśmiertelności. Chcę w końcu normalnego życia, o ile życie półbogini może być normalne. Nie zamierzam dłużej czekać.
- Jeśli takie jest twoje życzenie… - powiedziała po dłuższej chwili milczenia. – Niech się tak stanie.
Hekate zniknęła w rozbłysku światła, zapalając świece na stole i w kinkietach. Odwróciłam się do moich towarzyszy, pstrykając palcami odezwałam się, mój głos miał w sobie moc.

- Słyszeliście, marsz do sprzątania. Będziemy mieli gościa.


Rozdział I

- Musisz mi pomóc. – powiedziałam wymijając go w wejściu do komnaty.
- Martina? Co ty tutaj robisz? – spytał Kaspian. – Jest późno, powinnaś być w domu.
- I co czekać jak mój „ukochany” mąż wróci? – spojrzałam mu w oczy. – Wiesz co mi zrobił…
- Ja wiem, ale… - próbował protestować.
- Ale? Nie ma „ale”! – Zrzuciłam płaszcz i wyciągnęłam przed siebie rękę z workiem. Mój kuzyn zauważył w nim ruch.  – Zrób to dla mnie.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego jak wiele ryzykujesz? Jak oboje ryzykujemy?
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Gratus zabił z zimną krwią własną córkę. Moją córkę. Moje ciało i krew, a więc i twoją krew, kuzynie.
- Czego ode mnie oczekujesz?
Sięgnęłam ręką do worka i wyciągnęłam z niego orła, jego dziób i szpony były spętane, głowę okrywał kapturek, a prawe skrzydło zostało pozbawione piór.
- Jesteś augurem, więc wyjaw mi co mówią wnętrzności.
[Obóz Herosów, Domek Hadesa, Nico]
- Nie martw się Hazel, wrócę zanim się obejrzysz. – powiedziałem do obrazu mojej przyrodniej siostry, który ukazywał się w tęczy. Tuż obok niej stali jeszcze Jason i Reyna, udało mi się złapać ich wszystkich razem, z czego byłem wielce zadowolony.
- My wiemy Nico, tylko, że… Martwimy się… - zaczęła moja siostra. – Znów znikasz, z obydwu obozów, wyjeżdżasz, nie wiadomo gdzie. A co jeśli nasz ojciec wpadł na jakiś niebezpieczny pomysł, jak wtedy gdy kazał ci porwać dla niego Percy’ego?
- Hazel chce tylko powiedzieć, że sam naprawdę nie wiesz co cie tam czeka. – wtrąciła się Reyna spokojnie.
- Wszystkim nam zależy na tym, żebyś był cały – dodał Jason.
Każde z nich wiedziało o mnie dość dużo, Jasonowi udało się poznać moje uczucia. Reyna widziała jak trudno było mi okiełznać ciemność, a Hazel opowiedziałem sporo z tego co pamiętałem o moim dawnym  życiu, z resztą ona nie była mi w tym dłużna.
- Wiem, o co wam wszystkim chodzi, ale muszę to zrobić. Nie pytam was czy się zgadzacie, oznajmiam wam tylko moją decyzję.
Oni spojrzeli tylko po sobie.
- Niech zgadnę – odezwał się syn Jupitera. – Mamy nikomu nie mówić?
- Wiedziałem, że zrozumiecie. Do zobaczenia po przesileniu. – Zanim zdążyli odpowiedzieć tęcza zniknęła, a razem z nią moim najbliżsi przyjaciele.
Było już około pory obiadowej, wcześniej spakowałem parę rzeczy do plecaka, w końcu opuszczałem obóz na ponad miesiąc. Nie miałem pojęcia co będę tam robić, ale miałem pewność, że czyste ubrania nie spadną z nieba. Postanowiłem coś zjeść, wyszedłem z domku i ruszyłem do pawilonu jadalnego. Po drodze widziałem Willa Solance, kolesia którego mógłbym nazwać kimś na kształt kumpla, rozmawiał o czymś z Cecilem i Lou Ellen, dwojgiem herosów, którzy dołączyli do obozu po II Wojnie Tytanów. Oboje mieli po 12 lat podczas ostatecznej bitwy, wiem, że córka Hekate opiekowała się szóstką swojego rodzeństwa - innymi półbogami którzy do nas dołączyli – po śmierci ich najbardziej utalentowanego brata. Co do Cecila nie znałem dokładnej jego historii, ale wiedziałem, że był jednym z pierwszych którzy postanowili zamieszkać w Obozie. Ta para zebrała parę większych obrażeń, więc spędzili wtedy trochę czasu w infirmerii, tam poznali i zaprzyjaźnili się z Willem. Co do mnie to kiedy syn Apolla poprosił mnie, a wręcz nakazał mi, odwiedzać się w obozowym szpitalu, chcąc nie chcą, również złapałem z nimi jakiś kontakt. Czasami trenowaliśmy razem walkę, Will chciał nadrobić swoje zaległości, więc dzieliliśmy się w pary. Zazwyczaj walczyłem po jednej stronie z Lou Ellen, która uwielbiała „robić krzywdę" dwóm chłopakom, a ja to szanowałem.
Kiedy mnie zauważyła podeszła bliżej, kiedyś uznała, że żadne z dzieci Hekate, tak naprawdę się mnie nie boi, jak inni. Oni czują respekt przed mocą i ciemnością, a prawdą było, że ja byłem ich pełny. Wracając, dziewczyna miała czarne włosy do ramion i zielone oczy, uśmiechała sie dość szeroko, i choć była lekko buntownicza z usposobienia i wyglądu, często zdarzało jej się rumienić.
- Mam genialny pomysł na skopanie tyłków tym dwóm idiotom – znów się uśmiechnęła.
Zatrzymałem się, postanowiłem, nie zdradzać jej wszystkich szczegółów, ale powiedziałem:
- Nie mogę, ojciec zorganizował mi pewne zajęcie i przez jakiś czas nie będzie mnie w obozie.
Półbogini zmarszczyła usta na jedną stronę i spojrzała na mnie spode łba, gdzieś wcześniej widziałem tę minę, za każdym razem gdy widziałem ją na twarzy Lou Ellen dręczyła mnie ta niewiedza.
- Świetnie, więc kto pomoże mi zdobyć krew centaura? – bąknęła cicho.
- Będziesz sama musiała sob… Czekaj, co ty im chciałaś zrobić?
- Nic! Dobra, idę, papa Nico!
I podbiegła w kierunku swojego domku.
Kontynuowałem wyprawę do pawilonu, siedząc przy stole Hadesa zastanawiałem się kim jest ta tajemnicza osoba, która ma mi pomóc. Tym bardziej w mojej rodzinnej Wenecji, w Casa de Nera. Nie miałem dobrych wspomnień z tego miejsca, zmieniono mnie tam w kukurydzę, od tego czasu nie tknąłem popcornu. Wcześniej to miejsce zamieszkiwał Triptolemos, bóg rolnictwa, wredny typ, który nie chciał pomóc mojej siostrze, nienawidziłem go.
Kiedy tak o tym myślałem pojawił się przede mną talerz z  Carpaccio, dawno tego nie jadłem. Wrzuciłem część do ognia na cześć bogów i zjadłem resztę. Wstałem od stołu, przechodząc obok miejsca gdzie siedział Chejron i Dionizos skinąłem głową. Usłyszałem komentarz Pana D.
- Biedny chłopak, nie wie w co go wpakowali.


Kiedy już byłem u siebie, spojrzałem na obsydianową perłę, wykonałem ten sam gest o którym mówił mój ojciec, i myślałem o Casa de Nera. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, inne od drogi cienia, mniej wyczerpujące. Trochę jakby połączyć się jednocześnie ze wszystkim wokół, a jednocześnie całkowicie się rozpłynąć. Kiedy się już zmaterializowałem, zauważyłem, że jestem jakimś eleganckim, to jedyne określenie jakie przyszło mi do głowy, salonie. Zanim się zorientowałem,  znikąd obok mnie pojawiła się empuza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz