Muzyka

Hej!!!

Sprawiedliwość nie oznacza, że wszyscy dostają to samo. Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują.
~Rick Riordan
~

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 15

Nico

Nie mogłem w to uwierzyć. Czemu to zawsze musiała być Artemida, najpierw zabrała mi Biancę, a teraz... Martinę. To musiał być jakiś żart... Kiedy Martina odeszła od stołu chciałem iść za nią i.. sam nie wiem. Nie wiem co mam zrobić - myślałem Bałem się, że zniknie z mojego życia, lub jeszcze gorzej.

Kaspian

Gdy usłyszałem co proponuje bogini Łowów... O Horusie, nie mogłem uwierzyć. Kiedyś zabrała Alessie, wcześniej odmówiła mojej matce. Dlaczego uparła się na najbliższe mi osoby?
Pobiegłem za Martiną, ale nigdzie jej nie widziałem. Za to znałem miejsce w którym na pewno będzie - świątynia Hekate. Zmieniłem się w sokoła i poleciałem. Kiedy wylądowałem zobaczyłem Tinę, siedziała przed pomnikiem matki, z podkulonymi kolanami. Przemieniłem się i usiadłem obok niej. Objąłem ją ramieniem.
- Co jest? - spytałem.
Nie odpowiedziała, oparła się tylko o mnie, była dla mnie jak mała siostrzyczka, która potrzebuje opieki. Rozejrzałem się po świątyni, była zbudowana z ciemnych kamieni i ozdobiona złotem i kryształami. Mroczna, szlachetna i dumna. To wnętrze kogoś mi przypominało.
- Nie wiesz co odpowiedzieć Artemidzie prawda? - próbowałem skłonić ją do rozmowy. - Tylko czemu się wahasz.
- Bo ja...Z jednej strony są Łowy, wieczną młodość już mam, ale tam jest Alessia. No i jeszcze, miłość romantyczna nie jest mi pisana, oboje płaci gorzko za klątwę Hebe. A z drugiej, jest Legion, ty i jeszcze jest... - przerwała.
- Nico?
Po jej policzku spłynęła łza.
- Kas, ja... ja myślałam, że już nigdy... się tak nie poczuje. - wstała, zaczęła zataczać kręgi. Zawsze tak robiła kiedy się denerwowała. -  Wiem, że to złe. Bo przecież, one będzie się starzeć a ja pozostanę taka sama przez wieki, i to mnie najbardziej boli.
- A może nie jest to takie złe... - spojrzała na mnie wyczekująco. - Może w końcu Jupiter się ugnie i cofnie...
- Nie, on tego nie zrobi, a Hades... Nie wskórał nic przez wieki... - westchnęła. Przystanęła przy trójnogu z czarnym ogniem. Dotknęła go i ciemność otoczyła jej rękę. Nagle odezwała się. - Myślisz, że mogłabym... opuścić stanowisko?
- Jeśli tego właśnie chcesz, ale czy jesteś pewna. - spojrzałem jej w oczy, kiwnęła głową.
 Odprowadziłem ją do jej sypialni i kazałem kłaść się spać. Wiedziałem, że jej przy sobie nie utrzymam, ale był mały problem, nadal była moją małą Tiną, która potrzebowała starszego brata.
Następnego dnia powiadomiłem centurionów o jej rezygnacji. Ona sama ze swojego pokoju wychyliła się dopiero koło godziny szóstej wieczorem, widziałem, że miała na sobie skórzaną kurtkę - wiał wiatr - bokserkę i jeansowe szorty. Wsiadła na Hurricane'a i odleciała...

Nico

Znów siedziałem na placu treningowym, chyba pierwszy raz porządnie się mu przyjrzałem. Sama arena miała około 5 metrów w promieniu. Cztery rzędy półokrągłych trybun były umieszczone na pagórku, wokół otaczał mnie las. Nagle moją uwagę zwrócił trzepot skrzydeł, czarny pegaz wylądował tuż przede mną. Na jego grzbiecie siedziała córka Hekate, uśmiechnąłem się lekko na jej widok. Zeskoczyła z koni i podeszła do mnie wyciągając miecze.
- Uno contro uno?* - spytała patrząc wyzywająco. Zastanawiałem się czy zdecydowała się przyjąć propozycję Artemidy.
 - Sì! ** - powiedziałem z niekrytym entuzjazmem. Hurricane odsunął się, ale pozostawał na arenie.
Ustawiliśmy się na przeciwko siebie,Martina zaatakowała niezwykle szybko. Przed oczami miałem jedynie złoto-czarne smugi naszych broni, tylko od czasu do czasu widziałem jej oczy. Kiedy znów je widziałem zapatrzyłem się, ale opamiętałem się zbierając kopniaka w brzuch.
 Dziewczyna walczyła inaczej, tak jak wtedy gdy widziałem ją z lwem nemejskim. Była szybsza i agresywniejsza, jakby właśnie miała pokonać jakiegoś strasznego potwora. Moje rozmyślenia zakończyły się wraz z podcięciem nóg, podniosłem się od razu i uderzyłem mieczem prosto w jej skrzyżowane miecze. Zaczęła unosić miecze a ja razem z nią, kiedy nasze ręce były wyciągnięte do końca, spojrzałem w jej oczy. Zbliżyłem się do niej i... Pocałowałem ją. Sam nie wierzyłem w to co robię. Odrzuciłem mieczy i położyłem dłonie na jej biodrach. Liczyłem na to, że mnie odepchnie, złamie mi serce i nie będę robił sobie nadziei, ale jej miecze zniknęły w Duat. Ona oplotła swoje dłonie wokoło mojego karku, i oddała mi pocałunek.
Opamiętałem się, i odsunąłem.
- Chciałem, żebyś wiedziała. Ti amo Martina.
Rozpłynąłem się w cieniu

________________________________________________________________________________
*Uno contro uno? - Jeden na jednego?
** Sì! - Tak!
***Ti amo - Kocham cię


Tatatataratatadammm!!!
Kolejny rozdział! No i jeszcze z zakończeniem... Mam nadzieję, że się podobało i liczę na komentarze!
Pozdrawiam!

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 14


Martina



Obudziłam się z nową energią, tak ja też w to nie wierzę. Nade mną zastałam blondynkę o jasnych oczach. 
- Witaj w śród żywych. Jestem Jaz, jestem uzdrowicielką z dwudziestego pierwszego nomu. 
- Skąd tu się wzięłaś? - głupie pytanie, ale byłam oszołomiona. Spróbowałam się podnieść. 
- Nie ruszaj się, jesteś jeszcze słaba, ale każda godzina działa na twoją korzyść. A co do twojego pytania, to przywieźli mnie tu twoi przyjaciele. - odpowiedziała mi. - Czas zmienić opatrunek. - wskazała na przygotowane bandaże i mikstury.
- Ale nie zmumifikujesz mnie, prawda? - roześmiałyśmy się. 
- Nie, nie masz się o co martwić.
Kiedy zobaczyłam ranę prawie zemdlałam, skóra przybrała fioletowo zielony kolor, a krew i ropa delikatnie przesączały się przez gazę.
- Auć, jesteś pewna, że nie umarłam?
- Będzie dobrze. Trucizna znikła, leczę cię od tygodnia, a rana goi się coraz lepiej.
- Jeśli to jest "lepiej" to dobrze, że nie widziałam jak wyglądało gorzej. - Jaz zmieniła mi opatrunek i zalała ranę jakimś płynem.
- Pójdę po Alessie, powiem, że już się obudziłaś. - tak też zrobiła.
Podniosłam się i oparłam o wezgłowie. westchnęłam głośno.
- Och bogowie, dlaczego jesteście tacy okrutni.
Przez drzwi weszła Ali, z tacą na której zauważyłam pizze Margarita i Zabaglione.
- Musisz zjeść dużo. Mieć siły i rosnąć duża! - przywitała mnie. Zaśmiałam się, brakowało mi jej poczucia humoru. W ogóle jej całej. 
- Alessia, nie musiałaś.
- Oj Tina. Zawsze tak bardzo
indipendente*. Teraz jedz, to twój ulubiony deser. 

- Pamiętałaś! Uwielbiam ten deser, i uwielbiam tamto miasto.

- Tak, Wenecja jest niesamowita. - milczałyśmy przez chwilę. Ja zaczęłam jeść, kiedy po pizzy zostały okruszki odezwałam się.

- Dziękuję, że pojechaliście po Jaz. Jestem wam dozgonnie wdzięczna! 

- No, było blisko. A tak w ogóle, to fajny ten twój Nico. 

- Co? O co ci znowu chodzi?! - może zareagowałam zbyt gwałtownie...

- No wiesz, w końcu pojechał z nami, więc pomyślałam, że...

- Nie myśl zbyt dużo. - wcale nie byłam wredna, ona po prostu coś sugerowała! - Zmieniając temat, gdzie jest Kas?

- Śpi, wreszcie. Zostałaś zaatakowana dwa tygodnie temu, tyle też czasu on prawie nie zmrużył oka. - Więc znam Nico od miesiąca... Zaraz, teraz najważniejszy jest Kaspian.

- Powiedz mi kiedy się obudzi.

- Dobrze, ale teraz ty jeszcze śpij. Od jutra znów wstajesz na nogi.

Jak powiedziała tak zrobiła. Przez tydzień rana znikła, na jej miejscu została mała blizna w kształcie krzyża. Ja zaczynałam stawać na nogi. Miała iść potrenować samotnie, ale musiałam coś załatwić. Założyłam szorty, bluzkę na cienkich ramiączkach i vans'y  Ruszyłam do lasu, wiedziałam, że tam będzie...

Nico


Od naszego powrotu z Egiptu minęły dwa tygodnie, ale już po pierwszym w krwi Martiny nie było trucizny. Następny polegał na przywracaniu jej do formy. Tego dnia miała znów zacząć trening. 

Siedziałem na placu treningowym, tym samym na, którym ćwiczyłem z Martiną. Było około godziny szesnastej. Oparłem głowę o drzewo i drzemałem. 

- Nico? - na dźwięk mojego imienia aż podskoczyłem, ale opanowałem się. Obróciłem się, a ona tam stała.

- Hmm? - Mruknąłem inteligentnie. Martina usiadła tuż obok mnie, i spojrzała w niebo prze gałęzie drzewa.

- Chciałam ci podziękować.

- Za co? -zdziwiłem się.

- Za to, że pojechałeś z nimi, po uzdrowicielkę.

- To przecież nic takiego. Z tego co słyszałem przyjaciele tak robią.

- Siamo amici?- spytała to włosku

- Siamo amici. - odpowiedziałem. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, ale wiedziałem, że nie czyta moich myśli.

 - Trening? - chyba cisza była dla nas uciążliwa bo wypowiedzieliśmy to w tym samym momencie. Wstaliśmy i ruszyliśmy na plac. Przyjęliśmy pozycje, nasze miecze błyszczały w słońcu. Nawet nie zauważyłem kiedy zaczęliśmy, dźwięk metalu zbudził mnie. Chciałem być skoncentrowany, ale coś ciągle nie dawało mi spokoju. Myślałem, zamiast walczyć, i to mnie zgubiło. Zanim się obejrzałem leżałem na ziemi. Córka Hekate oparła kolano o moją klatkę piersiową, a miecz przytknęła mi do szyi.

- Ze skupieniem u ciebie marnie. - stwierdziła. Spojrzałem na nią, promienie słońca połyskiwały między jej włosami... STOP! Nico o czym ty myślisz? - zapytałem siebie. - Trzeba się jakoś uwolnić. Zauważyłem, że jej druga noga znajduje się niebezpiecznie blisko mojej ręki. Jak miałem nie wykorzystać tej sytuacji. Złapałem ją i przyciągając ją obróciłem się. To może nie było zbyt dobre posunięcie, ale zaryzykowałem. Jej głowa znajdowała się pomiędzy moimi dłońmi, wsparłem się na kolanach. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Co się stało? - zapytała oszołomiona

- Poległaś. Wiesz, ze skupieniem u ciebie marnie. - przedrzeźniałem ją.

- To trochę nie fair, więc zejdź ze mnie. 

- A jeśli nie?

- No dobra, - w jej oczach zauważyłem błysk. To źle wróżyło.- Nie chciałam ci tego robić, ale muszę.

Poczułem jak jej dłonie opierają się o mój tors. Spiąłem mięśnie, nie lubiłem jak ktoś mnie dotyka, ale rozluźniłem się kiedy zaczęła mnie łaskotać. Po chwili zanosiłem się śmiechem, przewróciłem się na bok. Ona dalej zmuszała mnie do niepohamowanej histerii.

- Dobra, rozejm?

- Nie!

- A jak... powiem, że wygrałaś. - Zatrzymała się, i opadła na ziemie obok mnie.

- Lubie zwyciężać. To takie przyjemne.

Długo się jeszcze śmialiśmy. Potem każde ruszyło w swoją stronę.

Martina


Ten dzień był... ciekawy. Wieczorem ubrałam na siebie purpurową togę i wyszłam na kolację. Gdybym wiedziała ile zmieni ta kolacja.

Kiedy już byli wszyscy, Kas ich przywitał i powiedział, że ja czuję się dobrze. Ogólnie było przyjemnie. 

Łowczynie zamierzały odejść w ciągu najbliższych kilku dni, zresztą załoga Argo II miała podobne plany. To jakoś nie napawało mnie radością. Wiedziałam, że będzie mi... nieważne. 

Jedliśmy i rozmawialiśmy, ale ktoś postanowił zburzyć równowagę. Artemida która dotychczas tylko mi się przyglądała, postanowiła zabrać głos. 

- Jesteś bardzo silna. Mało kto potrafi przetrwać tak długo bez odpowiedniego leczenia przy takiej truciźnie. - nie wiedziałam co mam powiedzieć więc milczałam. - Dlatego, znając także twoje umiejętności bitewne chce zaproponować ci dołączenie do moich łowów. - zerknęłam na Nica, jego wyraz twarzy mówił wszystko.

- Pani Artemido, ja...

- Nie będę wiecznie czekać, daję ci dwa dni na decyzje.

Nie wytrzymałam, wstałam i odeszłam. Gdy mnie już nie widzieli rozpłynęłam się w cieniu.

____________________________________________________________________________

Z włoskiego:

*Indipendente - Samodzielna 

**Siamo amici - Jesteśmy przyjaciółmi


O BOGOWIE, dzięki za wenę. Napisałam tylko 5 zdań wczoraj wieczorem, a gdy dziś usiadłam... Nie mogłam się oderwać. Mam nadzieję, żę wam się spodoba!

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 13

Nico

 Poczułem się dziwnie, kiedy przenosiliśmy się w przestrzeni, jestem pewien, że po drodze straciłem śniadanie. Znaleźliśmy się w podziemnym tunelu,nagle przed nami pojawił się duży ptak z ludzką głową - ba, jak nazwał to Kaspian.
- Jak ma na imię pierwszy uczeń Anubisa.
- Martina Victix.
- Ha! Błąd, Walt Stone.
- No to jesteś niedoinformowany. Nico wyślij go do podziemia. - uniosłem dłoń, a duch zniknął.
- Egipt jest... Ciekawy. - stwierdziłem.
Szliśmy długim korytarzem, w końcu naszym oczom ukazało się prawdziwe tętniące życiem miasto. Wzdłuż ulic widziałem jeden wielki targ. To było niesamowite. Tylu ludzi w podziemnym mieście, widziałem też małe dzieci. Wszyscy mieli przy sobie jakieś magiczne artefakty o których mówiła mi Martina.
Jakiś chłopak zaprowadził nas pod wielkie drzwi. Powiedział, żebyśmy weszli do Sali Wieków. Kiedy tam byliśmy zobaczyłem około 19 letniego chłopaka, miał ciemną skórę i włosy. Siedział na tronie, przy boku miał jakieś insygnia władzy. Ubrany był zwykłe jeansy i bluzę z kapturem. Na schodach do tronu siedział mężczyzna o identycznym odcieniu skóry, w czerwonym garniturze, ciemne włosy związał w warkoczyki z koralikami, pod kolor garnituru. Na ramieniu miał lamparcią skórę. Obok tronu stała wysoka 17 latka w glanach, i stroju z lnu. Miała blond włosy z fioletowymi pasemkami. Spojrzała na mnie zdziwiona, jakbym kogoś jej przypominał, zignorowałem to.
- Przed faraonem powinno się padać na twarz. - odezwała się do nas.
- Sadie! - odezwali się chórem mężczyzna i chłopak.
- No co? Tylko ja dbam o tradycje? - spytała oburzona Sadie. - Powinieneś dbać o swój image Carter. - dźgnęła chłopaka łokciem. Mężczyzna w czerwieni wstał.
- Przepraszam Was za moją bratanice. - spojrzał na dziewczynę. - Jestem Amos Kane, Najwyższy lektor. A wy, kim jesteście?
- Jestem Kaspian. Kiedyś mieszkałem w I nomie, razem z moją kuzynką. Została zatruta krwią centaura, potrzebujemy uzdrowiciela.
- Centaura? Och... Ale takiego... jak w greckiej mitologii? - spytał Carter.
- Tak. - odpowiedział pretor.
Gospodarze spojrzeli na siebie, najwyraźniej zdziwieni.

 Kaspian

 
Oszczędzając tłumaczenia od nowa mitologii egipskiej, i rzymsko- greckiej, faraon i świta byli... zaskoczeni, zniszczyliśmy ich światopogląd. Osobiście nie przejąłem się tym, najważniejsze było dla mnie to, że życie mojej Tiny było zagrożone. Carter i Sadie przedstawili nam swoją najlepszą uzdrowicielkę - Jaz.Wyglądała jak  typowa cheerleaderka na meczach footballu amerykańskiego. Blond włosy, oczy, giętka sylwetka.
Wiedziałem, że i oni i Nico nie nadążają z przetwarzaniem rzeczywistości. Alessia i ja byliśmy zmęczeni. Następnego dnia mieliśmy wrócić do Rzymu.
_________________________________________________________________________________
Wiem, krótkie i wiem, długo, ale mam mały zastój. Apollo nie jest dla mnie łaskawy. Postaram się nadrobić Wam kolejnymi rozdziałami.

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 12

Kaspian

 Ciągle siedziałem u Martiny, Alessia musiała odciągać mnie siłą. Karmiła mnie nektarem, bo nie mogłem jeść. Obwiniałem się, bo powinienem był pozostawić przy niej ochronę. Zasnąłem na krześle obok jej łóżka, modliłem się do wszystkich bogów, by pomogli jej. Mój talent leczenia nie wskórał zbyt wiele.
Nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za ramie, myślałem, że to znów moja przyrodnia siostra. Kiedy się odwróciłem i zobaczyłem wysokiego chłopaka. Podobnego do mnie, te same niebieskie oczy, jasne włosy... Tak, to był mój ojciec, Apollo. Mógłbym powiedzieć, że dziwnie się czułem, że miał ciało dziewiętnastolatka, ale już się przyzwyczaiłem.
- Zeus - więc to była jego grecka wersja - nie dał mi wiele czasu więc będę się streszczał. Moc grecko-rzymska nic tu nie da. Musisz wezwać jakiegoś egipskiego uzdrowiciela. - powiedział.
- Ale... - chciałem w trącić kiedy do pomieszczenia weszły Alessia i Artemida. Skłoniłem się przed siostrą ojca.
- Alessia pojedzie z tobą. - powiedzieli chórem bogowie. Łowczyni spojrzała na nich zdziwiona.
- Co, gdzie, kiedy? - spytała.
- Jedziemy do 1 nomu. Potrzebujemy maga medyka. - odpowiedziałem szybko. Ali już chciała wyrazić sprzeciw, ale Artemida jej przerwała.
- My musimy już iść, ale radzę wam wziąć kogoś jeszcze. Kogoś kto wie o  Egipcie, i może jakiegoś z ich bogów poprosić o pomoc. - Bogowie rozpłynęli się w zderzeniu światła.
- Więc?  Masz pomysł? - odezwała się.
- Wiesz który to syn Hadesa?
- Tak.
Wyszliśmy, było już grubo po północy. Musiałem poczekać na wschód słońca, żeby nas przenieść, no i jeszcze powiadomić Nico.

Nico

Kiedy w końcu wyszedłem ze szpitala, coś się zmieniło. Wszyscy legioniści wydawali się tacy... Przygaszeni. Nic dziwnego ich Pretor była w ciężkim stanie. Najgorzej prezentował się drugi oficer, Kaspian. Jego oczy były szkliste, chodził struty. Wiedziałem, że nie jadł od kiedy mnie i Martinę przywiozły Łowczynie. Czyli od jakiś dwóch tygodni.
Było już późno, ale ja nadal siedziałem na Forum. Noc była ciepła, a nawet duszna. Chciałem potrenować, ale Thalia uznała, że zabije mnie jeśli spróbuje się przemęczać. Widziałem też jej spotkanie z Jasonem, widać było po nich, że się za sobą stęsknili. Rozumiałem ich, tęskniłem za Biancą, ale to było co innego. Co do Hazel, ją miałem blisko.
Nagle zobaczyłem idące, w moją stronę postaci. Przede mną sali teraz Kaspian i Alessia, dzieci Apolla i najbliższe Martinie osoby. Zaczeli mi wyjaśniać na czym polega ich plan.
- Zaraz, zaraz bo nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem. - wtrąciłem się - Chcecie, żebyśmy pojechali do Kairu, - kiwnęli głowami - spotkali się z tymi magami, i poprosili ich o pomoc?
- Tak, to samo ci przed chwilą powiedzieliśmy! - rzuciła Łowczyni.
- W zasadzie plan niezły, ale co jeśli odmówią.
- Dlatego jedziesz z nami. - Kaspian zaszczycił mnie odpowiedzią.
- Nie zrozumiem.
Ahhhh... - Alessia straciła równowagę. - Słuchaj ty, egipscy magowie wiedzą jak wyleczyć Martinę, a wśród nich jest jeden, który poświęcił ciało bogu śmierci - Anubisowi...
- On jest patronem jej patronem... -wtrąciłem.
- ... a ty jako Władca Upiorów, możesz być jedynym który go do tego przekona. - dokończyła.
- Nie możecie go sami tu wezwać?
- Tylko Tina mogła to zrobić, a mój patron nie jest przychylny Szakalowi. - powiedział Pretor
- Ja zaprzestałam używać tej magii po wstąpieniu do Łowczyń, jakieś 665 lat temu, więc moja Neiht nie będzie mi pomagać. To my musimy wyjść do nich, nie oni do nas.
Uznaliśmy, że wyruszymy w południe, wracając o zachodzie lub północy. Powiadomiliśmy wszystkich na śniadaniu.
- To ja przygotuje okręt! - rozochocił się Leo.
- Czekaj! - zastopował go Kaspian. - Są szybsze sposoby!
Tu tłumaczył im jeszcze teorie przemieszczania się po egipsku. Pierwszy raz widziałem Annabeth zupełnie nie łapiącą sensu czegoś. Dobra, to nie jest teraz ważne. Władzę w czasie naszej nieobecności objąć miała Kiara i Octavia, córki Bellony przyjęły to z entuzjazmem.
Kiedy dochodziła jedenasta ruszyliśmy do jednej ze świątyń, była z ciemnego kamienia. Jej ściany zdobiły różnego rodzaju wizerunki. Widziałem Cerbera, Persesa, Asterii, Zeusa. Na środku stała figura kobiety o trzech twarzach i z sześcioma rękami, dzierżyła w nich: miecz, pochodnie, bicz, sznur i węża. No tak wszystko to łączyło się w jedną postać - Hekate.
- Jesteśmy tu bo jest matką Martiny? - spytałem.
- Nie, bo jest patronką magii, każdej magii. - odpowiedział wskazując na dwa Sfinksy w kącie.

_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że to nie jest zbyt krótkie. Napięty grafik nie daje mi żyć, a muszę kiedyś odespać.
Liczę na komentarze i ostrzegam, że następny rozdział może pojawić się dopiero za 2 tyg, ale różnie bywa!
Miłego życia Herosi, Magowie czy kim tam wolicie być!
Naj naj naj, na dzień dziecka!