Martina
Siedziałam znów na dziobie statku, obserwując zbliżające wybrzeże Long Island. Obóz Herosów pojawiał się na moich oczach, taki sam jak na obrazach w mesie. Jak w ich głowach. Promienie wschodzącego słońca zaczynały rozświetlać niebo. Spojrzałam za siebie, Leon Valdez, syn Hefajstosa, stał przy swoim panelu kontrolnym, wspierany przez swoją wierną Kalipso. Wzdłuż jednej z burt stały trzy pary. Percy Jackson, syn Posejdona, obejmujący ramieniem Annabeth Chase, córkę Ateny; Jason Grace, syn Jupitera, owinął swoje umięśnione ramiona wokół talii Piper McLean, córki Afrodyty; Frank Zhank, syn Marsa, trzymał pewnie rękę Hazel Levesque, córki Plutona. Patrzyłam na wielkich herosów, bohaterów o których następne pokolenia będą opowiadać przerażające, pochwalne opowieści.
Obóz jeszcze się nie obudził kiedy schodziliśmy z pokładu, cicho jak myszy. Zanim zdążyłam się zorientować, poczułam czyjąś chłodną dłoń na moim ramieniu.
- Chodź, oprowadzę cię trochę. - powiedział Nico di Angelo, syn Hadesa. Ktoś dla kogo porzuciłam dotychczasowe życie, ktoś kto nosił w sobie ból i gniew o wiele za długo.
Pozwoliłam się poprowadzić, poruszaliśmy się cieniem, stanęliśmy na środku areny do walki.
- Pomyślałem, że walczyliśmy już u ciebie, więc pora na mnie. Tak puenta do naszej znajomość.
- Jak ty mnie dobrze znasz. Ty też czytasz w myślach? - uśmiechnęłam się lekko.
Wyciągnęłam miecze. Ustawiliśmy się na przeciwko siebie, przyjęliśmy postawy do ataku. Ruszyliśmy w tej samej sekundzie, klingi spotkały się wydając nie przyjemny dźwięk. Mocowaliśmy się chwilę, kątem oka zauważyłam załogę przyglądającą nam się z trybun i kilkoro nimf z towarzyszącymi im satyrami.
Król Upiorów nie zwrócił uwagi, odsunął się jednocześnie odbierając mi oparcie. Pojawiła się grupa obozowiczów. wszyscy w pomarańczowych koszulkach, i blond włosach, przypominali mi Annabeth. Natarłam z impetem na swojego przeciwnika, odparował mój cios, Spróbowałam podciąć mu nogi, rozproszył mnie tabun kolejnych dzieciaków, już cały amfiteatr był zapełniony, słyszałam głosy zdziwienia.
- Co to za jedna?
- Spójrz ona walczy z di Angelo!
- Nie jestem ślepa.
- Nawet niezła...
Nagle usłyszałam głos Percy'ego.
- Zamknijcie się wszyscy, chcę wiedzieć kto wygra.
Tłum zamilkł, za to ja zostałam brutalnie powalona na ziemię.
- Poddajesz się? - spytał wyzywająco Nico.
- Jeszcze nie. - odrzuciłam mu. Jednocześnie zrywając się do góry, zanim się zorientował, uderzyłam o jego miecz. Stygijskie żelazo uderza o siebie z nieprzyjemnym jękiem. Przypomina to pisk dusz na Polach Kary. Ogłuszony tym dźwiękiem syn Hadesa nie zauważał drugiego miecza. Cesarskie złoto tuż przy jego szyi błyszczało w słońcu.
- Si rinuncia Mio Caro?* - uśmiechnęłam się słodko.
Nie doczekałam się odpowiedzi, ale powinny wystarczyć jego kolejne ruchy. Odrzucił miecz i zanim się zorientowałam przyciągnął mnie do siebie. Kiedy dotknął swoimi ustami moich warg zdążyłam usłyszeć jeszcze:
- Uuuuuuuhhh.
- Ej co to ma być? Remis? - usłyszałam wrzask Percy'ego, uśmiechnęłam się lekko.
______________________________________
*Poddajesz się kochanie?
**mia mamma e mio papà - mojej mamusi i mojego tatusia
To już jest koniec, nie ma już nic...(?)
Wiec nareszcie skończyłam, może nie tak jak planowałam, ale cieszę się, że udało mi się doprowadzić to do końca. (Wiem, wiem marnie...)
Wystartowałam z opowiadaniem bez planu i zarysu, ale cóż, głupia Tynta.
Za to mam tu coś innego, inna wersja, udoskonalona. Na razie tylko prolog, ale już biorę się do rozdziałów. Wiecie szkoła...
http://life-is-notfair.blogspot.com/
Obóz jeszcze się nie obudził kiedy schodziliśmy z pokładu, cicho jak myszy. Zanim zdążyłam się zorientować, poczułam czyjąś chłodną dłoń na moim ramieniu.
- Chodź, oprowadzę cię trochę. - powiedział Nico di Angelo, syn Hadesa. Ktoś dla kogo porzuciłam dotychczasowe życie, ktoś kto nosił w sobie ból i gniew o wiele za długo.
Pozwoliłam się poprowadzić, poruszaliśmy się cieniem, stanęliśmy na środku areny do walki.
- Pomyślałem, że walczyliśmy już u ciebie, więc pora na mnie. Tak puenta do naszej znajomość.
- Jak ty mnie dobrze znasz. Ty też czytasz w myślach? - uśmiechnęłam się lekko.
Wyciągnęłam miecze. Ustawiliśmy się na przeciwko siebie, przyjęliśmy postawy do ataku. Ruszyliśmy w tej samej sekundzie, klingi spotkały się wydając nie przyjemny dźwięk. Mocowaliśmy się chwilę, kątem oka zauważyłam załogę przyglądającą nam się z trybun i kilkoro nimf z towarzyszącymi im satyrami.
Król Upiorów nie zwrócił uwagi, odsunął się jednocześnie odbierając mi oparcie. Pojawiła się grupa obozowiczów. wszyscy w pomarańczowych koszulkach, i blond włosach, przypominali mi Annabeth. Natarłam z impetem na swojego przeciwnika, odparował mój cios, Spróbowałam podciąć mu nogi, rozproszył mnie tabun kolejnych dzieciaków, już cały amfiteatr był zapełniony, słyszałam głosy zdziwienia.
- Co to za jedna?
- Spójrz ona walczy z di Angelo!
- Nie jestem ślepa.
- Nawet niezła...
Nagle usłyszałam głos Percy'ego.
- Zamknijcie się wszyscy, chcę wiedzieć kto wygra.
Tłum zamilkł, za to ja zostałam brutalnie powalona na ziemię.
- Poddajesz się? - spytał wyzywająco Nico.
- Jeszcze nie. - odrzuciłam mu. Jednocześnie zrywając się do góry, zanim się zorientował, uderzyłam o jego miecz. Stygijskie żelazo uderza o siebie z nieprzyjemnym jękiem. Przypomina to pisk dusz na Polach Kary. Ogłuszony tym dźwiękiem syn Hadesa nie zauważał drugiego miecza. Cesarskie złoto tuż przy jego szyi błyszczało w słońcu.
- Si rinuncia Mio Caro?* - uśmiechnęłam się słodko.
Nie doczekałam się odpowiedzi, ale powinny wystarczyć jego kolejne ruchy. Odrzucił miecz i zanim się zorientowałam przyciągnął mnie do siebie. Kiedy dotknął swoimi ustami moich warg zdążyłam usłyszeć jeszcze:
- Uuuuuuuhhh.
- Ej co to ma być? Remis? - usłyszałam wrzask Percy'ego, uśmiechnęłam się lekko.
***
Więc podobała wam się historia mia mamma e mio papà**? Mam nadziję, bo to już koniec opowieści, w każdym razie chyba...
Jeśli dowiem się o nich czegoś więcej... Dam Wam znać...
Diana Maria di Angelo
______________________________________
*Poddajesz się kochanie?
**mia mamma e mio papà - mojej mamusi i mojego tatusia
To już jest koniec, nie ma już nic...(?)
Wiec nareszcie skończyłam, może nie tak jak planowałam, ale cieszę się, że udało mi się doprowadzić to do końca. (Wiem, wiem marnie...)
Wystartowałam z opowiadaniem bez planu i zarysu, ale cóż, głupia Tynta.
Za to mam tu coś innego, inna wersja, udoskonalona. Na razie tylko prolog, ale już biorę się do rozdziałów. Wiecie szkoła...
http://life-is-notfair.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz